
foto Marek Sławiński
Oto kolejna odsłona mojego cyklu wpisów z wywiadami ze znanymi osobami o treningach, planowaniu i motywacji. Tym razem udało mi się porozmawiać z blogerką Panną Anną, czyli Anią Szczypczyńską, która od kilku lat z uśmiechem na ustach namawia Polki do biegania. Z Anią udało mi się połączyć podczas Jej pobytu w Nicei, gdzie na co dzień mieszka. Oto co dowiedziałam się od autorki książki „Panna Anna biega. Zakochaj się w bieganiu”.
Od jak dawna regularnie trenujesz? Jakie były Twoje początki?
Regularnie trenuję od 9 lat. Gdy byłam młodsza bardzo dużo imprezowałam. Wyjścia ze znajomymi 3-4 razy w tygodniu. Wieczne zmęczenie. Miałam problemy ze skupieniem się na wykładach. Nie dosypiałam.
Już po studiach, z okazji moich 25. urodzin, poszłam do klubu z koleżankami. Rano po imprezie czułam się fatalnie.
Doszło do mnie, że nie będę już coraz młodsza, a życie na permanentnym kacu i zmęczeniu przestaje być śmieszne i fajne. Postanowiłam, że pora wziąć się za siebie. Wpadłam na pomysł, że zapiszę się na siłownię i zacznę uprawiać sport.
Początki były trudne, ponieważ żaden z moich znajomych nie ćwiczył. Koleżanki się na mnie dziwnie patrzyły. Często się wręcz podśmiewały, co nie było przyjemne. Oczywiście imprezy nie zniknęły z mojego życia. Najpierw jednak musiał być zrobiony trening. Często mówiłam znajomym: „mogę się spotkać, ale dopiero po 20. Najpierw muszę iść na siłownię”. Wszyscy patrzyli się na mnie jakbym była z innego świata.
Ja się jednak tym nie przejmowałam. Już tak mam, że bardzo długo się zbieram do czegoś, ale jak już zacznę, to konsekwentnie to robię. Tak samo było z aktywnością fizyczną. Jak już postanowiłam, że będę regularnie ćwiczyć, to byłam w tym bardzo wytrwała.
Gdy zaczynałam, zapisałam się do klubu fitness i na basen. Specjalnie wybrałam sieć klubów, bo wiedziałam, że będę miała kilka miejsc do wyboru w ramach karnetu. Dzięki temu miałam jedną siłownie pod domem, a drugą idealnie, bo w pracy. W biurowcu, w którym wtedy pracowałam. Zawsze wszystkim polecam takie rozwiązanie, czyli wybór siłowni, którą mamy najbliżej. Z mojego punktu widzenia, wygodny i szybki dostęp to podstawa. Jest to zabezpieczenie, przed niespodziewanym odwrotem.
Przez pierwszy rok chodziłam tylko na fitness, bo nie widziałam co mam robić na siłowni. Podczas zajęć zawsze jest prowadzący, który powie nam co mamy robić.
Na początku, co jest zaskakujące, trenowałam aż 5 razy w tygodniu. Robiłam bardzo różne treningi, aby nie obciążać za bardzo organizmu. Jeżeli w poniedziałek byłam na zajęciach fitness, to kolejnego dnia szłam na basen. Jak jednego dnia miałam body pump, to kolejnego szłam na pilates. Chodziłam codziennie, aby wyrobić w sobie nawyk, że zawsze po pracy idę ćwiczyć.
Jak się czułaś zaczynając swoją przygodę ze sportem?
Początki były ciężkie i było mi bardzo wstyd. Nie miałam fajnego stroju, a te panie z jędrnymi pupami i kolorowymi legginsami mocno mnie onieśmielały. Musiałam przejść prze to sama, bo nie towarzyszyła mi żadna koleżanka. Nikogo nie znałam, a dodatkowo zmieniałam kluby, więc ciągle było nowe otoczenie. Ćwiczyłam w bawełnianych t-shirtach. Prawdopodobnie wyglądałam najgorzej ze wszystkich. Wyszłam jednak z założenia, że nie będę się tym przejmować. Zawsze powtarzam, że nie jest najważniejsze, aby mieć super ciuchy.
Moim zdaniem nie powinniśmy za dużo rzeczy kupować zaczynając swoją przygodę z aktywnością, ponieważ się nie znamy. Nie wiemy co będzie nam potrzebne. Dodatkowo jesteśmy łakomym kąskiem dla nieuczciwych sprzedawców. Warto najpierw pochodzić na zajęcia lub zaprzyjaźnić się z jakimś sportem. Zrobić listę rzeczy niezbędnych i dopiero wtedy wybrać się na zakupy.
Jakie rodzaje aktywności fizycznej „zaliczyłaś”?
Przez pierwszy rok chodziłam praktycznie tylko na zajęcia fitness. Zaliczyłam chyba wszystkie możliwe odmiany. Później wyjechałam do Londynu. Wtedy też zaczęłam ćwiczyć sama na silowni. Czytałam sobie różne branżowe gazety, żeby wiedzieć jak to robić. Podpatrywałam ludzi, pytałam się i tak się rozwijałam. Pracowałam wtedy w sklepie, w którym sprzedawałam torebki. Ocierałam się o świat mody, gdzie wszyscy bardzo o siebie dbają. Miałam wielu znajomych, z którymi rozmawiałam o treningach.
Tak samo, jak w Polsce, również w Londynie zapisałam się na siłownię koło pracy, mimo że była bardzo droga. Zależało mi jednak na tym, aby z pracy móc pójść od razu na trening. Znajomi wiedzieli, że dużo bardziej niż modą (pracowałam w Gucci) interesuję się treningiem i dietą, więc namawiali mnie na kurs trenera personalnego. Moja pierwsza myśl była: „Jestem już za stara. Nigdy nie uprawiałam sportu. Nie nadaje się”. Na szczęście trafiłam na ludzi, którzy BARDZO mnie przekonywali, żebym spróbowała. Odłożyłam więc pieniądze i zapisałam się na kurs.
Przez 3 miesiące, codziennie po 9 godzin spędzałam na zajęciach. Skończyłam kurs, zdałam egzaminy i pracowałam pół roku jako trener w londyńskiej siłowni, gdzie uczyłam się od kolegów z kilkunastoletnim doświadczeniem. Jednak bardzo tęskniłam za swoją pracą, czyli pisaniem, więc w pewnym momencie postanowiłam wrócić do Polski.

foto Marek Sławiński
Kiedy pojawiło się bieganie?
Po powrocie do Polski z powodu osłabienia organizmu bardzo się rozchorowałam. Trafiłam do szpitala. A gdy wyzdrowiałam, lekarz poinformował mnie, że nie mogę trenować siłowo przez jakiś czas, ponieważ moje serce jest osłabione. Dla mnie, jako dla osoby uzależnionej od sportu, to był cios. Jednak lekarz zasiał ziarenko nadziei. Powiedział, że dobrym sposobem na wzmocnienie mojego serca jest pływanie lub bieganie. Ponieważ nie miałam basenu w pobliżu domu, zaczęłam biegać. Pierwsze treningi były na tzw. czuja. Wychodziłam na marszobiegi. Jak miałam ochotę to szłam. Jak czułam więcej mocy, to biegałam. Tak się zaczęła moja historia z bieganiem.
Co Cię motywuje do trenowania?
Na przestrzeni tych 9 lat to się zmieniało. Gdy zaczęłam ćwiczyć, rzuciłam również palenie. Nigdy nie działały na mnie wykłady na temat raka płuc, ale widok brzydkich zębów, zniszczonej skóry, bardzo do mnie przemawiał. Śmiało można powiedzieć, że kierowała mną wtedy pewnego rodzaju próżność, dość charakterystyczna dla młodych ludzi. Chciałam po prostu dobrze wyglądać.
Teraz jestem aktywna z innych powodów. Oczywiście fajnie jest dobrze wyglądać, ale nie jest to moim priorytetem. Jestem aktywna, bo jest to zdrowe. Co ciekawe nie ćwiczę dla zdrowia fizycznego, ale przede wszystkim psychicznego. Sport daje mi bardzo dużo energii. Zanim zaczęłam regularnie ćwiczyć wkurzało mnie wiele rzeczy. Łatwo było mnie zdenerwować. Teraz mam o wiele lepsze samopoczucie i więcej cierpliwości.
Dlaczego warto być aktywnym, nie tylko od święta?
Stres w pracy, złe odżywianie i brak ruchu, powodują że coraz więcej osób choruje. Niestety coraz młodszych. Ruch sprawia, że czujemy się lepiej. Mamy więcej energii.
Często słyszę pytania: „jak Ty to robisz, że wstajesz o 6 rano i udaje ci się w ciągu dnia zrobić tyle rzeczy?” Po pierwsze dlatego, że jak sobie wyznaczę cel to go realizuję i się nie poddaję. Po drugie sport daje mi zastrzyk energii, dzięki czemu mam więcej siły do pracy.
Dodatkowo sport nauczył mnie wielu rzeczy, które wykorzystuję na co dzień.
Dyscypliny, ponieważ aby aktywność przyniosła efekty musimy być systematyczni.
Cierpliwości w dochodzeniu do celu. Często nie udaje nam się osiągnąć celu za pierwszym razem. Teraz wiem, że czasami jest tak, że trenujesz, i trenujesz, a nie udaje Ci się zrobić życiówki. Wyciągasz wnioski i idziesz dalej.
Dystansu i słuchania innych. Kiedyś bardzo przejmowałam się opiniami innych. Gdy pierwsza lepsza osoba skrytykowała mnie np.: „ale beznadziejny ten wpis na blogu”, to myślałam: „hmm, może ma racje. Zamykam bloga. To nie dla mnie”. Sport nauczył mnie wyciągania wniosku i słuchania siebie i innych. Aktualnie pracuję nad drugą książką, która jest bardzo ważna dla mnie. Chciałam jej nikomu nie pokazywać, aż skończę wstępny draft, ale zmieniłam zdanie. Opublikowałam fragment na blogu, by zapytać się czytelników czy im się podoba. Kiedyś na słowa krytyki bym się obraziła. Próbowała na siłę obronić swoje zdanie. Dziś słucham uważnie i biorę to pod uwagę. Można śmiało powiedzieć, że sport szlifuje charakter.
Czy miałaś dłuższe przerwy w treningach (ponad 3 miesięczne)?
Raz, nie ćwiczyłam 2 miesiące jak urodziłam Córkę. Z utęsknieniem czekałam na powrót. Na szczęście nie był ciężki. Byłam pozytywnie nastawiona, a to jest podstawą sukcesu. Zaczynałam bardzo powoli. Z głową. Trenowałam 3 razy w tygodniu. Były to bardzo lekkie treningi. Marszobiegi. Nie od razu 5 km. Czasami po treningu miałam uczucie, że nic nie poćwiczyłam, ale wiedziałam że tak trzeba.
Jak planujesz swoje treningi, tzn. fakt kiedy będą oraz ich przebieg?
Jestem osobą, która lubi sobie wyznaczać priorytety. Moim priorytetem na 2018 rok jest pisanie, dlatego nie mam konkretnego planu treningowego. Mój dzień jest ułożony pod to, aby pracować.
Aktualnie trenuję 4-5 razy w tygodniu, czasami 6. Są to treningi bardzo na luzie, żeby się poruszać.
Kiedyś było inaczej. Przez długi czas, cały mój dzień ułożony był pod treningi, ale wtedy miałam inne cele. W planowaniu aktywności najważniejsi jesteśmy MY. Treningi powinny być dostosowane do naszych potrzeb, preferencji i ograniczeń. Musimy się zastanowić, kiedy lubimy ćwiczyć? Co lubimy robić? Z kim? Niektórzy lubią biegać rano, na czczo. I super, jak im sprawia to przyjemność i czują się dobrze. Każdy jest inny. Mamy inną pracę. Inne życie.
Gdy pracowałam jako dziennikarka w gazeta.pl. mogłam część zadań wykonywać z domu. Lubię trenować rano, ale jeszcze bardziej lubię rano pisać. Jasność umysłu wykorzystuję na pracę, a nie na trening. Wstawałam więc wcześnie rano, po kilku godzinach robiłam przerwę na lunch, którą łączyłam z treningiem. Potem wracałam z przewietrzoną głową. Mogłam ze zdwojoną mocą ruszyć znowu do pisania. Później pracowałam w National Geographic, gdzie więcej siedziałam w redakcji. Wtedy chodziłam na treningi przed pracą. Umówiłam się tak, że przychodzę o 10, ale siedzę dłużej. Dzięki temu szłam na trening na 7, a nie 5 rano.
W moim życiu mało jest rutyny. Co dość komplikuje regularne treningi. Ale zawsze wiem w jaki dzień ćwiczę, a to czy zrobię to rano czy wieczorem, zależy ode mnie i jak się dzień ułoży.
Aktualnie nie mam żadnego celu biegowego. Nie planuję żadnych startów, w związku z czym biegam 2-3 razy w tygodniu, a to dla mnie bardzo mało, bo kiedyś biegałam 6. Reszta to są treningi uzupełniające, czyli siłowe, funkcjonalne lub z Ewą Chodakowską (korzystam z filmików na Jej platformie). Treningi robię w domu, gdzie mam prosty sprzęt. Często nie mam z góry założonego, że dzisiaj robię „Skalpel”. Dobieram trening do mojego nastroju, pogody lub życiowych realiów. Ważne jest, żeby regularnie ćwiczyć.
Jak zmieniło się twoje fit życie po urodzeniu Nelki?
Jestem dużo bardziej wyluzowana, zarówno pod kątem jedzenia, jak i treningów. Zmienił się dla mnie system wartości. Wiem co jest dla mnie najważniejsze. Chcę czerpać z życia jak najwięcej. Nie oznacza to, że teraz się obżeram, ale delektuję się małymi rzeczami, np. tym że pójdę po świeże pieczywo do lokalnej piekarni. Kiedyś dużo więcej uwagi przywiązywałam do diety. Teraz jem więcej różnych produktów, ale mam wrażenie, że przez to moja dieta jest zdrowsza. Oczywiście nie szydzę z osób, dla których najważniejszy jest trening i dieta, bo rozumiem to. Kiedyś byłam w tym miejscu.
Co poradzisz kobietom, które mówią „nie mam czas na ćwiczenia”?
Poradziłabym, żeby przez tydzień zapisywały co robią. Większość moich koleżanek tak mówi. Często nie mają dzieci, czyli wydawałoby się, że mają mniej obowiązków.
Jestem przekonana, że większość osób marnuje czas na rzeczy nieistotne. Nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, ale czasami za dużo czasu poświęcamy na dom. Kilka godzin na gotowanie jednego obiadu, to zdecydowanie za dużo. Można to inaczej zaplanować, np. gotować na kilka dni do przodu. Skracając czas niektórych czynności można wygospodarować czas na puszczenie chociaż treningu z Ewą Chodakowską.
Wiele kobiet wpada w manię sprzątania. Osobno białe, osobno czerwone, zielone pranie. Wszystko wyprasowane. Jestem zdecydowanie za tym, żeby część obowiązków zlecać lub prosić o pomoc bliskich.
Jedną rzeczą jest lepsze zarządzanie obowiązkami domowymi, a drugą marnowanie czasu na relaks. Czasami zamiast usiąść z książką i odciąć się, gadamy godzinami przez telefon. Nie mówię, że nie jest to ważne, ale są osoby, które tracą na to po 2 godziny dziennie.
Dodatkowo można łączyć różne czynności. Ja zazwyczaj myjąc podłogę puszczam po francusku jakiś film, żeby szkolić język. Oglądam wtedy coś przyjemnego, relaksującego. Można powiedzieć, że jest to relaks plus obowiązki J
Podsumowując: spisać co robię i pomyśleć gdzie dałoby radę wcisnąć trening. Można też nie obejrzeć 145 odcinka serialu, położyć się pół godziny wcześniej i dzięki temu pół godziny wcześniej wstać.
Na dzisiaj to koniec. Bardzo dziękuję Ani za poświęcony czas. Już niedługo kolejny wywiad z serii.
Jeżeli nie chcesz przegapić kolejnego wpisu, obserwuj mój profil na Facebooku.